Artykuł wcześniej opublikowany jako: Historia jogi w Polsce. Wincenty Lutosławski. „Yoga & Ayurveda” 2016, nr 2.
(Tutaj z drobnymi zmianami).
Filozof, profesor licznych uniwersytetów europejskich i pozaeuropejskich, patriota i jedyny wykładowca, który głosił polski mesjanizm, odnalazł w jodze wiedzę i praktykę, w której widział nadzieję na odrodzenie Polski. Był nie tylko światowej sławy uczonym piszącym w sześciu językach, twórcą stylometrii w badaniach naukowych, dzięki której odkrył chronologię Dialogów Platona, wizjonerem, który przewidział wiele wydarzeń historycznych, ale i człowiekiem praktycznym, w którym wiedza duchowa i filozoficzna znajdowała swoje zastosowanie w działalności społecznej i budowaniu szczęśliwej rodziny. Jego niezrealizowanym marzeniem było stworzenie centrum holistycznej edukacji, w której element kształtowania ducha i pokonywania ograniczeń cielesnych oraz zdrowego życia, byłby ideą przewodnią. Miało to być coś w rodzaju polskiej aśramy, finansowanej z dobrowolnych niewymuszonych datków społeczeństwa, w której dojrzewałaby duchowa i intelektualna elita polskiego społeczeństwa. System edukacji miał się opierać na wiedzy, ćwiczeniach psychofizycznych zaczerpniętych z jogi, naturalnym zdrowym życiu i gruntownych studiach i pobożności chrześcijańskiej nieprzeciwnej jodze. Choć nie osiągnął zamierzonego celu, swoimi wykładami inspirował wiele twórczych umysłów i zainicjował wiele organizacji, które doprowadziły do odrodzenia się Polski.
Gdyby urodził się w Indiach, zapewne zostałby świętym: wybudowano by mu aśramę i w ten sposób włączono do panteonu indyjskich guru; o piątej rano – zgodnie z jego wskazówkami wstawania o tej porze – i o zmierzchu, rozbrzmiewałyby dzwonki modlitw, a jego wielbiciele i uczniowie zataczaliby płonącymi lampkami na masło topione ogniowe kręgi; po modlitwie odbywałaby się ćwiczenia jogi i medytacja, zgodnie z jego nauczaniem. Los jednak nie dał mu nawet nigdy wyjechać do Indii, kraju znanego z różnorodności religii i ścieżek samodoskonalenia, ani doświadczyć szczególnego szacunku od Hindusów, którzy taki szacunek z pewnością by mu okazali. Żył bowiem w innych warunkach społecznych, w Polsce pod zaborami, gdzie swobody były mocno ograniczane. Jednak jego wytrwałe działania i praktyki samodoskonalenia uczyniły go jakby duchem niepodległości, a także ojcem jogi w tej części Europy. Wincenty Lutosławski przekroczył też ograniczenia do jednego kraju i stał się obywatelem świata wnoszącym doń platońską mądrość i siłę wglądu w Ducha.
W swojej autobiografii pt. Jeden łatwy żywot, spisanej w 60 roku, filozof opisał swoją drogę życiową. Wskazał, że najważniejszym jego doświadczeniem było 'odkrycie jaźni’. Gdy miał 22 lata miał zwyczaj czytać pisma Platona w oryginale kilkadziesiąt razy, wnikając w każdy szczegół treści i utożsamiając z duchem starożytnego autora. Dzięki tej metodzie – znanej w Indiach jako element jogi zwany swadhjają (’własnymi studiami’), stał się jednym z najbardziej uznanych specjalistów od platońskiej filozofii. Pewnego razu podczas takiego czytania „Biesiady” Platona, gdy wymawiał zdanie „idea piękna jest najprawdziwszym bytem”, doświadczył, że to on sam jest najprawdziwszym bytem. Autentyczne doświadczenie wieczności duszy przeobraziło jego życie na zawsze i zadecydowało, że przez resztę życia głosił prymat ducha nad ciałem. W końcu doprowadziło go do zainteresowania się indyjską jogą, gdzie z założeń duch dominuje nad ciałem, a ciało należy mu podporządkować poprzez różne ćwiczenia fizyczne i psychiczne. Uznał, że doświadczenie jaźni jest źródłem rozwoju narodów i wszelkich osiągnięć człowieka.
Wincenty Lutosławski urodził się 6 czerwca 1863 r. w rodzinie ziemiańskiej w Drozdowie jako najstarszy syn przedsiębiorczego ziemianina i aktywnego działacza powstania styczniowego, Franciszka Dionizego Lutosławskiego. Miał jeszcze młodszego brata, Stanisława. Gdy zmarła jego matka, ojciec ożenił się ponownie z jej siostrą, i miał jeszcze czworo dzieci. Najmłodszy z przyrodnich braci, Józef, został później ojcem sławnego kompozytora, Witolda Lutosławskiego. Wincenty i jego młodszy brat Stefan otrzymali staranne wykształcenie w domu, wolne od jakichkolwiek indoktrynacji i oparte na studiowaniu matematyki, logiki, przyrody, języków i rzemiosła. Człowiek sprowadzony z Uniwersytetu Wrocławskiego, Oskar Rumpe, dał chłopcom doskonałe przygotowanie do przyjęcia na do wyższych klas szkoły średniej i opiekował się ich edukacją. Wincenty przejawiał wielkie uzdolnienie do matematyki i nauk przyrodniczych, za to zupełnie nie interesował się religią. Zgodnie z wolą ojca podjął studia chemiczne na Politechnice a później filozoficzne w Uniwersytecie w Dorpacie, które zaliczył w zadziwiająco krótkim rocznym czasie: w pół roku na zdaje egzaminu na kandydata filozofii, w drugie pół, w roku 1886 na magistra. Jego mistrzem był wówczas niemiecki profesor filozofii, Teichmüler, który pomógł mu tak sprawnie opanować liczne zagadnienia potrzebne do zaliczenia wszystkich przedmiotów. Wtedy właśnie zdarzyło się owe doświadczenie odkrycia jaźni. Lutosławski odkrył nie tylko swoją duchową tożsamość, ale także ducha Polski, który towarzyszył mu do końca życia i motywował jego dalszą działalność społeczną. Wydarzenia tego okresu zaważyły na jego filozofii, która łączyła idealizm Platona, myśl spirytualistyczną polską z kręgu Towiańskiego i własne przeżycia wiecznej jaźni, pogodzone także z wiarą chrześcijańską. Do tego należy dodać jeszcze relację z poślubioną w 1887 r. hiszpańską poetką pesymizmu, walczącą o prawa kobiet, Sofią Casanovą, która inspirowała go do zastanawiania się nad naturą miłości.
Dyscyplina zdrowotna
Filozof od wczesnych lat lubował się w surowej dyscyplinie i regule życia zapewniającej maksimum sprawności fizycznej i umysłowej. Podczas studiów chemicznych w Dorpacie w latach 1884-1885, chcąc je jak najszybciej ukończyć stworzył ścisłą regułę jakby zakonną: razem z dwoma innymi studentami wstawał o rano przed 6-ą. Następie zamówiony człowiek nalewał zimnej wody do specjalnej drewnianej wanny i nacierał ich nagie ciała rękawicami, pobudzając krążenie krwi, a potem suszył grubym prześcieradłem. Po tym zabiegu wykonywali nago serię ściśle wyznaczonych ćwiczeń gimnastycznych w nagrzanym pokoju. Po tym zabiegu hartującym zasiadali do milczącej pracy, podczas gdy służąca przygotowywała śniadanie ze zbożowej kawy, mleka, chleba razowego, masła i sera. Dopiero podczas śniadania można było przerywać milczenie.
Później stworzył tajna szkołę dla swojego młodszego rodzeństwa, ukrywanej przed władzami rosyjskimi przez 12 lat. Wychował swoich braci w dużej dyscyplinie na działaczy narodowych. Marian został inżynierem wynalazcą, Kazimierz księdzem, posłem w Sejmie, mentorem twórców polskiego harcerstwa i twórcą pierwowzoru polskiego krzyża harcerskiego; Józef, ojciec kompozytora Witolda, wsławił się wraz z bratem Marianem tym, że wykradł dokument traktatu brzeskiego, za co obaj zostali straceni przez bolszewików; Jan zaś został redaktorem gazety rolniczej. Skutki działalności Lutosławskiego były więc konkretne.
Eleusis i działalność społeczna.
W 1902 Wincenty Lutosławski założył stowarzyszenie Eleuteria, której celem było propagowanie abstynencji, a wkrótce potem ruch etyczny 'Eleusis’, którego celem była poczwórna wstrzemięźliwość: od alkoholu, hazardu, tytoniu i rozpusty. Członkowie, zwani elsami, składali przysięgę dożywotniego zachowania poczwórnej wstrzemięźliwości. Ideowym celem była odnowa narodu polskiego, poprzez przygotowane w Eleusis elity polskiego społeczeństwa. Elsowie rozpoczynali dzień rozpoczynali o godz. 5 rano zimną kąpielą[2], odbywali studia jogi i filozofii indyjskiej i Platona, zajmowali się interpretacją dzieł Mickiewicza, praktykowali jogę indyjską w postaci opracowanej przez Lutosławskiego, kultywowali katolicką pobożność, propagowali bohaterstwo i karność, ćwiczyli krótkotrwałe i długookresowe posty, przestrzegali wegetariańskiej diety.
Wincenty Lutosławski pełnił wobec członków funkcję porównywalną do indyjskiej roli guru. Wraz z wzrostem liczebności elsów, funkcje przewodników sprawowali „starsi bracia”. Do takich starszych braci należeli twórcy polskiego harcerstwa: Olga Drahonowska-Małkowska, współautorka hymnu harcerskiego, i jej mąż Andrzej Małkowski, uważany za twórcę harcerstwa polskiego. Zorganizowany przez nich i Lutosławskiego, a także jego brata, ks. Kazimierza zjazd elsów w Kosowie na Huculszczyźnie w roku 1911 w Zakładach Przyrodoleczniczych doktora Apolinara Tarnawskiego dał początek polskiemu skautingowi. Doktor Taranawski, z którym przyjaźnił się Lutosławski, leczył nietypowymi metodami i odnosił zadziwiające efekty: stosował specjalną dietę (jarską), kąpiele słoneczne, a także urządzał dla kuracjuszy koncerty i wykłady, a dzięki sugestii Lutosławskiego, wprowadził także kuracje głodówkowe.Wkład Lutosławskiego w tym wszystkim był niebagatelny: nie tylkopomagał rozwijać uzdrowisko rozsławiając je na całym świecie, ale uczynił je centrum uzdrowienia Polski. Interesującym faktem jest, że małżeństwo Małkowskich działało też dla PolskiegoTowarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, które także powstało przy zakładach przyrodolecznictwa dra Apolinara. „Sokół” dał początek polskim klubom i drużynom sportowym. I w tym samym uzdrowisku polski filozof napisał pierwszą książkę o jodze: „Rozwój potęgi woli. Leczenie siłą woli”.
Pierwsze zetknięcie z indyjską jogą
W 1886 Lutosławski po raz pierwszy zetknął się w British Muzeum z literaturą orientalną – poznał buddyzm i islam, taoizmem. Zetknął się również ówczesnymi orientalnymi ruchami religijnymi, takimi jak Towarzystwo Teozoficzne, przyglądał się seansom spirytystycznym, ale których odnosił się bardzo krytycznie, choć, przyznaje, dawały mu materiał do głębszego namysłu. Utwierdzał się w przekonaniu, że poznanie jaźni jest rzadkim i najcenniejszym doświadczeniem nielicznych tylko ludzi. Uważał, że „pretensja do tajemnej wiedzy jest urojoną, a okultyzm wynika z zarozumiałości i ambicji, aby się wywyższać lub urojoną wyższością zadumień” – jak to wyraził w swojej autobiografii. Tak jak prawdziwi jogini uważał, że to doświadczenie, a nie intelektualna spekulacja, jest źródłem filozofii i mądrości.
W 1893 roku Lutosławski udał się w podróż do Stanów Zjednoczonych. Pragnął uczestniczyć w pierwszym Parlamencie Religii Świata w Chikago. Ten zjazd był ważnym historycznie wydarzeniem także dla Hindusów, bo pojawił się tam Swami Vivekananda, uczeń Ramakryszny, który wzbudził ogólny zachwyt Zachodu nad cywilizacją indyjską. Lutosławski również wygłosił tam swój pierwszy angielski wykład: o odkryciu jaźni. Ogłoszony został on później w piśmie The Journal of speculative philosophy, grud. 1893 pod tytułem: „O różnicy między wiarą i wiedzą co do nieśmiertelności duszy”. Od tamtej pory Lutosławski utrzymywał kontakt z wieloma Hindusami, korespondował z człowiekiem o nazwisku Gandhi (ale to prawdopodobnie nie był sławny Mahatma Gandhi), a także publikował w czasopismach naukowych. W International journal of ethics ukazał się jego artykuł „O etycznych konsekwencjach wiary w nieśmiertelność duszy”, w the Monist (t. VI. p. 351-355) artykuł „W poszukiwaniu prawdziwego bytu” („In quest of true being”). Były to pierwsze angielskie publikacje jego poglądu na świat, opartego na odkryciu jaźni. Z czasopismami tymi utrzymywał współpracę przez wiele następnych lat. Pozostawał w przyjaźni z Williamsem Jamesem, najbardziej wpływowym filozofem amerykańskim wszech czasów, uważanym także za ojca amerykańskiej psychologii, który żywo interesował się doświadczeniami, zwłaszcza jego późniejszym uzdrowieniem za pomocą jogi.
Choroba i uzdrowienie za pomocą jogi. Drugi przełom życiowy
„Po wydaniu dzieła mego o Platonie w 1897-ym r., które stanowiło zamknięcie dziesięcioletniego okresu pracy nad tym przedmiotem, doznałem takich zmian w warunkach życia, do czasu owego dosyć jednostajnych, że już w 1898-ym roku zapadłem bardzo ciężko na zdrowiu. Choroba polegała z początku na ogólnym poczuciu wyczerpania i zmęczenia, którego ani sen ani odpoczynek nie usuwał. Wierzyłem wtedy z większością lekarzy w skuteczność obfitego i pożywnego jedzenia, więc spożywałem dużo białka w różnych postaciach, lecz to nic nie pomagało. Z trudem mogłem podołać bieżącym zadaniom i znaczną część czasu spędzałem leżąc, szczególnie po jedzeniu. Gdy się nadarzyła pora, kiedy pilnych zadań nie miałem, postanowiłem zaniechać wszelkiej walki z ociężałością i leżeć bezczynnie, aż będę mieć ochotę wstać; uczyniwszy to latem 1899-go roku, po kilkunastu dniach ocknąłem się z dawno nieodczuwalną rześkością i żywotnością, pozwalającą mi zdwoić wydajność mej pracy. Ten stan żywotności trwał kilka tygodni., po czym znów przyszła ociężałość i niemoc. Od tego czasu po sobie następowały fazy życia i śmierci, bo stan niemocy wydawał mi się zupełna śmiercią ciała, przy nieprzerwanej czynności umysłowej i duchowej w ogóle (…).
Za życia poznałem czym jest śmierć. Nic tu nie pomagała żadna autosugestia. W ciągu mej choroby nastąpił największy przewrót duchowy, jakiego w życiu doznałem – nagłe moje nawrócenie się do kościoła katolickiego dnia 12 listopada 1900 roku, kiedy bez żadnej zewnętrznej przyczyny ani też niczyjej namowy odbyłem spowiedź generalną. Zdawało się wówczas, że całe moje życie uległo tak radykalnej zmianie, że dawna choroba musiała zniknąć równie cudownie, jak dawna niewiara (…). A jednak w tydzień później, 21 listopada, już z nów byłem w letargu i z łóżka wysiłkiem woli musiałem się dźwignąć, by nie opuścić wykładu. I miałem dowód, że alternacja letargów i zmartwychwstań nie została przerwana przez nawrócenie religijne. Nie pomogły modlitwy, ani częste przyjmowanie sakramentów, ani żadne wota religijne. (…) Na próżno radziłem się najznakomitszych lekarzy (…). Próbowano elektryczności, masażu, hipnotyzmu, lekarstw wewnętrznych, bez żadnego skutku. Względnie najlepszy rezultat dała kuracja kosowska, która przedłużyła fazy zdrowia, lecz nie usunęła faz letargu. A te powracające nieregularne fazy letargu wielce utrudniały ciągłość pracy i ograniczyły jej wydajność.
Gdy ani lekarze ani księża nie mogli mi pomóc, postanowiłem sam sobie znaleźć drogę wyjścia z położenia tak nieprzyjemnego. Osiadłem w 1903-m roku w Londynie i korzystając ze zbioru British Museum, zacząłem czytać wszystko, co mogłem tam znaleźć o zdrowiu, stosunku ducha do ciała i różnych metod zwalczania chorób chronicznych. Zagłębiając się w tę literaturę spostrzegłem, że odwieczne doświadczenia, znane pod nazwą jogi w Indiach, przenikać zaczynają teraz do Ameryki dzięki misjonarzom indyjskim, uczniom znakomitego pustelnika Ramakryszny, który polecił im działanie na dalekim zachodzie. Przekonałem się, że niektóre najnowsze badania zachodniej nauki fizjologicznej potwierdzają dawne tradycje indyjskie. Amerykanie najśmielej stosują dawne przepisy, a po części sami nowe wymyślają i zaczynają wierzyć w możliwość nieograniczonego przedłużenia życia.
Na wiosnę 1905-go roku zacząłem w Londynie ćwiczenia oddychania, lecz nie zachowawszy właściwej miary, nie osiągnąłem skutku, i jeszcze ciężej zapadłem w niemoc. Jednak postanowiłem powrócić do ćwiczeń w lepszych warunkach i szukałem stosownego miejsca w Walii, Kornwalii i na wyspach Scilly – ale nigdzie tam nie znalazłem odosobnienia, które jest potrzebne do zupełnego powodzenia. Zdecydowałem się opuścić Anglię i ze zbiorem książek o Jodze wyruszyć na dłuższy pobyt do Kosowa, gdzie już dawniej w 1900-ym i w 1902-m roku spędzałem po kilka miesięcy z wielkim zadowoleniem. Przybyłem do Kosowa w Lipcu 1905-go roku i zacząłem starannie stopniowanie ćwiczenia, opierając się na niniejszym podręczniku, który tam opracowałem. Jeszcze dwa razy doznałem letargu – lecz gdym z ostatniego letargu się dźwignął 20 Sierpnia 1905-go roku i na nowo zaczął ćwiczenia, letarg nie wracał i nie powrócił dotąd.
Opierając się na listach ode mnie otrzymanych, znakomity psycholog amerykański William James opisał moją kurację w wykładzie mianym na kongresie filozoficznym amerykańskim w Nowym Jorku 28 Grudnia 1906 r., pod tytułem „The energies of men”. Wykład ten, wydany 1-go Marca 1907 r. w piśmie Science, także tłumaczony na francuski język w Revue de philosophie (Avril 1907) zwrócił uwagę szerokich kół psychologów na moje doświadczenia – na skutek czego byłem proszony o zdanie sprawy z nich w różnych towarzystwach w Genewie i Paryżu, a najwięcej na uniwersytetach amerykańskich, gdzie w ciągu 1908 roku często wykładałem o sile woli, przytaczając własne moje doświadczenia. Wykłady te wywoływały dyskusje, wskutek których miałem dużo sposobności do namysłu moim zupełnym wyzdrowieniem i nad ćwiczeniami psychofizycznymi”.
Pierwsze opracowanie Jogasutr Patańdżalego
Namysł nad ćwiczeniami psychofizycznymi– jak określał Lutosławski hatha jogę – i ich praktyczne stosowanie zaowocowały pierwszym w Polsce opracowaniem filozofii jogi Patańdżalego. W rozdziale VIII zatytułowanym „Radża joga” swojej najważniejszej książki o jodze pt. „Rozwój potęgi woli. Leczenie siłą woli” doskonale oddaje istotę Jogasutr, zgodnie z indyjskimi źródłami. Stwierdza, że hatha joga, której celem jest równowaga, prowadzi do radża jogi, której celem jest poznanie jaźni. Gdy przedstawia pięć jam, czyli wstępnych warunków radża jogi, jako jej pierwszy szczebel podkreśla ich rzeczywistą istotę – niezabijanie i nieszkodzenie, mimo że pozostałe jamy, które wymienia, pochodzą z tekstów hatha-jogi, a nie Jogasutr. Omawiając drugi szczebel, nijamę, za najważniejszą uznał pielęgnację ciała. Śauća to 'obmycia zewnętrzne i wewnętrzne’, santosza to 'opanowanie uczuć smutku i zniechęcenia’, tapas to 'przyzwyczajanie do umartwień’, swadhjaja to 'poznawanie dzieł mędrców’, a to, co w jodze nazywa się iśwarapranidhana, czyli oddaniem się Bogu, pięknie interpretuje jako 'zaniedbanie osobistych ambicji, zachcianek i planów’.
Niezwykle trafne jest jego tłumaczenie pojęcia 'asana’ jako 'postawa’. Mówi o nieruchomości postawy, utrzymywaniu 'kości pacierzowej pionowo’ i rytmicznym oddechu. Parafrazuje też fragment szóstej księgę Bhagawadgity i różne sanskryckie teksty hatha jogi. Opisuje szczegółowo 'oczyszczenie nerwów’ (nadiśodhana). Mówił też o kierowaniu prądu prany do 'trójkąta kundalini’ i proporcjach ćwiczonych wdechów do wydechów i bezdechów dokładnie tak, jak uczą starożytne teksty. Uczony i filozof używa tu sformułowań ściśle technicznych z sanskryckich tekstów jogi, a jednak w sposób przystępny dla ówczesnego polskiego czytelnika, przekładając je wiernie, gdy tylko znajduje odpowiednik, na język polski.
Na uwagę też zasługuje fakt, uwzględnienia także trzeciej księgi Jogasutr. Właściwe wyjaśnienie dharany, dhjany i samadhi, a także sanjamy prowadzącej do 'potęg’, konkluduje refleksją nad relacją jogi i chrześcijaństwa. Stwierdza: „Obie te drogi wzajemnie się uzupełniają i nie ma nic w ćwiczeniach przez Hindusów wymyślonych i uprawianych, co byłoby przeciwne zasadom wiary i praktykom Kościoła. I owszem, te same ćwiczenia psychofizyczne, poparte praktykami chrześcijańskimi, mogą jeszcze skuteczniej do celu prowadzić (…) Połączenie doświadczeń wschodu z późniejszymi objawieniami, zastosowanymi przez Świętych zachodniego kościoła, jest nowym zadaniem narodu, który przez wieki pośredniczył między wschodem a zachodem”.
Przyrodni brat i wychowanek Wincentego Lutosławskiego, ks. Kazimierz Lutosławski, jakby szedł zgodnie z tą myślą brata. Tworząc pierwszy symbol harcerstwa, ułożył hasło „Czuj, czuwaj!”, które mogło być tłumaczeniem ostatnich szczebli jogi: 'czuj’, to dhjana, a 'czuwaj’, to stan przebudzenia, czyli samadhi. Słowa te oddają pojęcia oryginału sanskryckiego jogi Patańdżalego, wyrażające cel jogi. Jest nim nie 'medytacja’, czy 'głębokie skupienie’, jak powszechnie się tłumaczy, tylko właśnie czucie i czuwanie.
Filip Ruciński
Naturalne metody leczenia z książki „Rozwój potęgi woli. Leczenie siłą woli”
Ćwiczenie poranne
1) Stanąć prosto, głowa do góry, ramiona w tył, kolana sztywne, ręce przy bokach.
2) Wznieść się powoli na palcach, wciągając zupełny wdech i jednocześnie podnosząc ręce ku górze, jakby się chciało pofrunąć. Gdy się wciągnie powietrze, zatrzymać je na kilka sekund i powoli opuszczać się na pięty, wypychając powoli powietrze przez nos i powtarzając wznoszenie się z wdechem, opuszczanie rąk i całego ciała z wydechem kilka razy, elastycznie i rytmicznie.
3) Wykonać wdech i wydech oczyszczający.
4) Powtórzyć to ćwiczenie, używając tylko jednej nogi, kolejno prawej i lewej.
5) Wyciągnąć ręce przed siebie, dłoń o dłoń, machnąć je wstecz poziomo kilka razy z ożywieniem, wznosząc się na palcach, gdy ręce wstecz idą i zaciskając pięści, a opuszczając się na pięty i klaskając w dłonie, gdy znów do przodu powracają, zachowując rytm normalny w tym ruchu lub wciągając powietrze przez kilka poruszeń i wypychając je od razu po kilku poruszeniach w chwili, kiedy ręce idą do przodu.
6) Gdy ręce są wyciągnięte w bok, zacząć zakreślać nimi koła niezbyt szerokie; sięgając wstecz tak daleko jak można, lecz nie wysuwając do przodu dalej niż linia piersi. Wciągać powietrze przez 6 poruszeń i wypychać przez tyleż, potem robić takie koła w drugą stronę z tym samym rytmem oddychania.
7) Wyciągnąć ręce do przodu, dłoń o dłoń, trzymając małe palce razem, wznieść ręce do góry, aż palce spoczną na wierzchu głowy w ten sposób, że wszystkie palce dotykają się zewnętrzną stroną i potem łokcie cofnąć wstecz, wciągając powietrze i zatrzymując przez chwilę palce na szczycie głowy; gdy łokcie są całkiem w tyle, wyprostować ramiona ku górze i w tył, aż spoczną u boku w zwykłej pozycji. Powtórzyć kilka razy.
8) Wyciągnąć ręce w bok, zgiąć je w łokciu tak, aby końce palców dotknęły ramion i w tym położeniu łokcie wypchnąć do przodu, aż się zetkną i cofnąć wstecz tak daleko, jak można. Powtórzyć kilka razy, wdychając przy cofaniu, wydychając, gdy łokcie idą do przodu.
9) Ręce na biodra, łokcie wstecz, przegiąć ciało do przodu, trzymając piersi wystające i ramiona w tył wygięte; potem wyprostować się powoli i łagodnie, wciągając powietrze, nie zginając kolan. Następnie pochylić się na prawo i na lewo, nie zmieniając położenia niższej części ciała. Nareszcie kręcić ciało wkoło tak, aby głowa opisywała największe koło, w prawo i w lewo, rytmicznie oddychając. Przy tym ruch zyskuje, jeśli w każdej chwili, jak radzi G. Stebbins6, głowa jest pochylona w przeciwległym kierunku niż tułów – gdy ciało zgięte do przodu, to głowa wygięta w tył, gdy ciało w tył wygięte, głowa na piersi, gdy ciało pochylone na prawo, głowa przylega do lewego ramienia. Z początku taka przeciwległość ruchów jest trudna, lecz warto ją zdobyć.
10) Stanąć prosto, podnieść ręce do góry, dłonie ku przodowi. Nie zginając kolan zgiąć ciało tak, aby palce dochodziły do podłogi i podnieść się, wciągając powietrze i wyginając całe ciało w tył. Powtórzyć kilka razy, wdech przy podnoszeniu ciała, wydech przy zginaniu go do przodu.
11) Stanąć prosto, z rękoma na biodrach i wznieść się kilka razy na palcach, jakby na sprężynach, za każdym razem zatrzymując się na chwilę, gdy się jest podniesionym. Pięty razem, kolana nie zgięte. Następnie rozstawić nogi na dwie stopy od siebie i przykucnąć kilka razy, podnosząc się jednocześnie na palcach i oddychając rytmicznie.
12) Stanąć prosto, ręce na biodrach. Stojąc na lewej nodze, machać prawą do przodu i w tył, nie zginając w kolanie. To samo lewą nogą. Następnie, stojąc na lewej, podnieść prawe kolano tak wysoko jak można kilka razy – i, stojąc na prawej, podnieść lewe kolano tyleż razy. Potem na przemian podnosić lewe i prawe kolano w tempie przyśpieszonym, aż się dojdzie do wykonania powolnego biegu, stojąc w miejscu.
13) Stanąć prosto, wyciągnąć ręce do przodu, dłonie w dół, palce wyprostowane razem, wielki palec pod nimi. Zgiąć ciało do przodu, jednocześnie machając rękoma w tył tak daleko, żeby ręce wystawały nad ciałem, jak skrzydła w tył, gdy ono będzie zgięte do przodu. Powtórzyć kilka razy.
14) Stanąć prosto, wyciągnąć ręce w bok z dłońmi otwartymi do góry. Ściskając pięści z całej siły, wciskając dobrze palce do środka. Otworzyć rękę jak wachlarz, wyginając dłoń w dół tak daleko jak można i znów szybko zacisnąć pięści kilka razy, za każdym razem starając się zupełniej ścisnąć i otworzyć, wyginając na zewnątrz rękę.
15) Położyć się na brzuch podnosząc nogi i ręce w górę i opuszczając je po kilka razy. Potem położyć się na grzbiet z rękoma wyciągniętymi w linii przedłużenia ciała dotykając ziemi zewnętrzną stroną palców i wtedy podnieść obie nogi pionowo do góry, aż będą sterczeć prosto w górę. Powtórzyć to kilka razy. Następnie, po opuszczeniu nóg, podnieść górną część ciała do siedzącej pozycji, trzymając ręce prosto przed sobą. Na koniec znów przekręcić się na brzuch i wznieść ciało, opierając je na dłoniach i na palcach nóg, potem opuszczać, zginając łokcie i wznosić na wyciągniętych rękach przy wyprostowanych kolanach i sztywności całego ciała.
Powyższe piętnaście ćwiczeń można wykonać po niejakiej wprawie w ciągu kilkunastu minut, a przez to osiągnąć równomierne wyćwiczenie wszystkich mięśni, przy najmniejszym wysiłku. Jeśli nie tracić czasu między jednym ćwiczeniem a drugim, tylko brać je jako jedną całość, tak jak różne ruchy, które się składają na całość tańca, a przez cały czas rytmicznie oddychać, robiąc wdech i wydech przez równą ilość ruchów, to powyższy komplet porannych ćwiczeń może być powtarzany kilka razy dziennie i wielce się przyczyni do zdrowia i rozwoju sił. Każdy ruch trzeba wykonać dokładnie i z upodobaniem, z życiem, kładąc duszę w każdą część ciała i posyłając wolą prądy prany ku poruszanym częściom, skupiając, o ile można, wzrok i uwagę na te części, które poruszamy, jakbyśmy chcieli je zachęcić.
Ćwiczenia nasenne
Kto pilnie wykona powyższe wskazówki, temu nie grozi bezsenność. Jeśli ktoś chce osiągnąć cel najdoskonalszego rozwoju ciała i duszy, to przyzwyczai się rano wstawać i wcześnie iść spać.
Gdy sen nie przychodzi, dobrze jest, leżąc na grzbiecie, ruszać palcami u nóg i rąk, kolejno kurcząc i wyciągając mięśnie kończyn. Potem, gdy już się zmęczymy, zatkać wielkim palcem prawej ręki prawe ucho, a wielkim palcem lewej ręki lewe ucho, drugim palcem prawej ręki lekko przycisnąć prawe oko zamknięte i tak samo drugim palcem lewej ręki lewe oko, trzeci palec każdej ręki położyć na odpowiednim otworze nosa, czwarty i piąty na ustach i w ten sposób symbolicznie się odgraniczywszy od świata, zacząć kolejno wciągać powoli powietrze przez lewy otwór nosa, trzymając prawy zamknięty, potem zamknąć lewy otwór i powoli wypychać powietrze przez prawy, znów przez prawy wciągać i przez lewy wypychać, kolejno zatykając trzecim palcem jeden lub drugi, tak że po każdym wypchnięciu powietrza przez jeden otwór następuje wciągnięcie przez ten sam otwór i znów wypchnięcie i wciągnięcie przez inny. Przy tym należy sobie wyobrażać, że wciągamy senność, a wypychamy wszelkie troski, niepokoje i zbyteczne myśli. Zwężona droga wdechu i wydechu ułatwia skupienie uwagi na tej czynności i zwolnienie rytmu.
To ćwiczenie, jeśli ściśle wykonane, ma nadzwyczajną siłę usypiającą. Rytmiczny ruch trzeciego palca, zatykający kolejno lewy i prawy otwór, słabnie i zasypiamy.
Bibliografia:
James, William: „The Energies of Men”. Philosophical Review, t.16, Nr 1 (Styczeń 1907): 1-20. Duke University Press [https://www.jstor.org/stable/2177575 dostęp: 08-05-2020].
Lutosławski, Wincenty: Jeden łatwy żywot. [Autobiografia], Wydawnictwo F. Hoesicka, Warszawa 1933. [wznowienia: Fundacja im. Wincentego Lutosławskiego 1994].
Lutosławski, Wincenty: Rozwój Potęgi Woli. Leczenie Siłą Woli. Gebethner i Wolff 1909 [liczne wznowienia].
Lutosławski, Wincenty: „Ethical Consequences of the Doctrine of Immortality”. W: International Journal of Ethics 5, nr 3 (Kwiecień 1895), ss. 309-324. The University of Chicago Press, University of Chicago 1895.
Lutosławski, Wincenty: „In Search of True Beings”. W: The Monist, vol. 6, Issue 3, (1 Kwietnia 1896), ss. 351–355. Oxford University Press, Oxford 1896.
Lutosławski, Wincenty: „Discussions. On Facts and Opinions. W: The Monist, Volume 9, Issue 1, 1 October 1898, Pages 140–141. Oxford University Press, Oxford 1898.
Lutosławski, Wincenty: „A Theory of Matter”. W: The Monist, Vol. 39, Issue 3, 1 July 1929, ss. 365–394. Oxford University Press, Oxford 1929.
Polańska, Marta: „Związek Eleusis i jego czasopismo” w: Rocznik Historii Prasy Polskiej 3/1(5), 2000: 49-60.
Prus, Bolesław: „Recenzja książki Profesora Wincentego Lutosławskiego pt.Rozwój potęgi woli”. Tygodnik Ilustrowany nr 12, 1909: 238, 239. Biblioteki Cyfrowej Uniwersytetu Łódzkiego. [https://historialomzy.pl/rozwoj-potegi-woli , dostęp: 6.05.2020].
Świeżowska, Agata: „Szukając wsparcia. Korespondencja Wincentego Lutosławskiego i Hirama Erastusa Butlera”, w: Przegląd Religioznawczy 2016, nr 1 (259).
Zaborowski, Robert (red., praca zbiorowa): Filozofia i mistyka Wincentego Lutosławskiego. Stowarzyszenie Aktywnego Rozwoju Osobowości dla Studentów, Warszawa 2000.
Zaborowski, Robert: „Tadeusz Zieliński (1859–1944) i Wincenty Lutosławski (1863–1954). Próba porównania biografii (w 60. i 50. rocznicę ich śmierci)”. W: A. Strzałkowski (red.): Prace Komisji Historii Nauki t. 8, Polska Akademia Umiejętności, Kraków 2007, s. 33–86.
Strony internetowe:
Muzeum Przyrody im. Wincentego Lutosławskiego – Dwór Lutosławskich w Drozdowie: https://www.muzeum-drozdowo.pl.